800 km między Krakowem a Toruniem W trasie towarzyszyli mi koleżanka, kolega i roje złośliwych komarów. Te ostatnie, na szczęście nie przez cały dzień, tylko na noclegach nad Wisłą. To była wyprawa kolejnym odcinkiem trasy wzdłuż królowej polskich rzek (1047 kilometrów) i jednocześnie najdłuższej rzeki wpadającej do Morza Bałtyckiego. Przejechaliśmy ostatni i zarazem najdłuższy fragment pomiędzy Krakowem a Toruniem. Pozostałe odcinki tej długiej trasy przejechałem w poprzednich latach, niekiedy samotnie. Łącznie wzdłuż Wisły przejechałem ponad 1700 km, ponieważ w jej dolnym biegu – między Ciechocinkiem a Zatoką Gdańską - jechałem prawym i lewym brzegiem. Lipcowa pogoda zmienną była, przeważnie doskwierały upały, ale zdarzały się również deszcze i burze. Na szczęście nie zatrzymywały nas na dłużej w jednym miejscu. Kliknij dwukrotnie na pokaz slajdów Do
Krakowa dojechaliśmy pociągiem. Miał być Pendolino, a wyszło jak
zwykle. Nie jest to-to przystosowane do przewozu rowerów.
Kasjerka w przedsprzedaży nie potrafiła sobie poradzić z naszą
trójką. Okazało się po powrocie, że można było kupić
bilety osobno, bo każdy z dwóch członów pociągu
zabiera jedynie 2 rowery. Ale komputerowy system sprzedaży biletów
jest jeszcze daleko w polu. Poza tym rowery w pociągu i tak
jechałyby daleko od podróżnych. Kto by ich pilnował? Taka
ciekawostka. Nie od razu Kraków zbudowano, więc i my nie zakładaliśmy, że go zwiedzimy w całości. Bywałem tam i zwiedzałem miasto kilkakrotnie, począwszy już od wycieczek szkolnych. Zwiedziliśmy za to dokładnie dawną żydowską dzielnicę Kazimierz. Gdyby nie samochody na zdjęciach i ich polskie tablice rejestracyjne, można by pomyśleć, że to inny kraj i inne czasy. Znakomity klimat lat przedwojennych. Ciasne uliczki, synagogi udostępnione dla turystów, małe restauracyjki ze stolikami na wąskich chodnikach. Historyczne napisy w języku jidysz nad stylowymi wejściami do sklepów i kafejek. Nawet ogrodzenia skwerów mają motywy siedmioramiennych kandelabrów – menora - symbolu Izraela. Z czasem ruszyliśmy z biegiem rzeki. Szumnie zapowiadana w mediach Wiślana Trasa Rowerowa, którą zainicjował nawet Prezydent RP, pozostała w sferze projektu. Na razie jest tu klepisko. Lepiej jest jedynie między źródłami Wisły a Krakowem. Tu na na niektórych odcinkach biegnie prawdziwa ścieżka rowerowa. Ścieżka, a nie tylko wytyczona trasa. Inaczej wygląda nie zapowiadana tak szumnie i z takim wyprzedzeniem wschodnia trasa rowerowa Green Velo (kto wymyślił taką nazwę polskiej trasy?) Ona powstała szybko z zachowaniem wysokich standardów. Jechało mi się nią bezpiecznie. Staraliśmy się jechać wzdłuż Wisły, najbliżej jak można, dróżkami
i drogami, i to właściwym brzegiem, tak by nie ominąć różnorodnych
atrakcji turystycznych i nie patrzeć na nie z uczuciem zawodu, z
drugiego brzegu. Nie zawsze przecież w zasięgu są mosty lub promy.
Tak, tak, niewielkie promy kursują tu w wielu miejscach. Na dobrych
mapach są ich lokalizacje. Raz tylko w wielkiej wichurze nie
kursował jeden z nich. Na próżno podskakiwaliśmy i
wymachiwaliśmy rękami do obsługi na przeciwnym brzegu. Trudno,
musieliśmy się skierować wtedy na bardzo ruchliwą i wąską
drogę, jedną z tych, których unikaliśmy jak ognia. Ponieważ
Wisła w swym środkowym biegu tworzy olbrzymie zakole przez Polskę,
więc główne drogi wiodły zwykle na skróty. Nam
pozostawały lokalne i ciche dróżki, czasami nawet po wałach,
po których w świetle naszego prawa, nie wolno jeździć.
Inaczej jeździłem we Francji, czy we Włoszech. Tam lokalne
asfaltowe drogi wiodą właśnie wałami. Z ich wysokości podziwia
się piękne widoki rzek i ich dolin, a na mijane miasteczka spogląda
się z góry, jadąc na wysokości kościelnych wież.
Najładniejsza taka trasa wiodła we Francji właśnie, kilkaset kilometrów wzdłuż kanału Marna - Ren. Ale
jesteśmy u siebie, a to Polska właśnie. Często mijaliśmy
mokradła, wierzby, starorzecza i dużo ptactwa (o wieczornych
komarach nie zapominając). Takie sielskie klimaty, które też
lubię. Tylko na co dzień ludzie nie chodzą tutaj w strojach
zespołu Mazowsze. Ten rok był rokiem suszy hydrologicznej, rzeka
była wąska, płytka, wstrzymywany był ruch barek. W wielu
miejscach dawało się obserwować mielizny i szarożółte
łachy piasku wystające ponad lustro wody. Takie rzeki o niskiej
wodzie, mijałem też później, jesienią, w trakcie samotnego
wyjazdu trasą Green Velo po Podlasiu. Powierzchnia wiślanej wody
bywała zwykle błękitna, ale to tylko za sprawą błękitnego
nieba. W rzeczywistości jadąc wzdłuż rzeki, ani razu nie
odważyliśmy się na kąpiel. Nurt nie był groźny, ale nie
chciałem wyjść brudniejszy niż byłem. Tylko na poprzednim
wyjeździe, bliżej źródeł, można było się kąpać. Wiśle
niestety daleko do wód Renu, w którym pływałem w dowolnym miejscu, a jego woda była zupełnie przezroczysta.
Pozostawmy
jednak refleksje, przejdźmy do trasy. Z Krakowa wyruszyliśmy przez
Puszczę Niepołomicką, zaglądnęliśmy do pałacu w Niepołomicach,
przejechaliśmy wiszący i kołyszący się most linowy nad Rabą,
prawym dopływem Wisły i trafiliśmy wkrótce na pierwszy prom
w Opatowcu. Takie pływadełko, które przewozi jednak nawet
samochody. Zlokalizowany jest w ciekawym miejscu, bowiem w samym
ujściu Sanu. Tu już znajdowaliśmy się w województwie
świętokrzyskim. Wkrótce wjechaliśmy do województwa
podkarpackiego. Nad rzeką Wisłoką, w zachodniej części Kotliny
Sandomierskiej, w Gawłuszowicach zwiedziliśmy zabytkowy, drewniany
kościół św. Wojciecha, który był uznawany za
zabytek klasy 0. Jest jednonawowy, konstrukcji zrębowej. Zbudowany
jest z drzewa modrzewiowego i kryty gontem. Kościół jest
drugim co do wielkości, drewnianym obiektem kultu religijnego w
Polsce i naprawdę robi wrażenie. Jedynie synagoga w Białymstoku
jest od niego większa. Należy także do licznych budowli na Szlaku
Architektury Drewnianej województwa podkarpackiego. Mimo że jechaliśmy wzdłuż rzeki, często zdarzały się długie podjazdy. W Baranowie Sandomierskim byliśmy w pięknym i zadbanym pałacu. Największe wrażenie zrobiła na nas podziemna sala tortur, po której oprowadzała nas przewodniczka w sukni z epoki, nie szczędząc szczegółów kaźni. Przed Tarnobrzegiem mogliśmy wreszcie popływać w Jeziorze Tarnobrzeskim, dawnym wyrobisku górniczym. Przez miasto przeprowadzili nas do kolejnego promu dwaj napotkani kolarze. Dzięki nim trasę pokonaliśmy ścieżką rowerową, a nie zatłoczonymi ulicami. Przepiękny historyczny Sandomierz zwiedziliśmy szlakiem bohaterów
serialu Ojca Mateusza. W mieście wszystko się kręci wokół
tego filmu. Wydane są przewodniki informujące o zabytkach
występujących w filmie, można wynająć przewodnika na taką
trasę, jeździ wiele zdobnych wagoników oferujących
zwiedzanie miasta śladami Ojca Mateusza, itp. Dopadła nas tu ulewa,
którą przeczekaliśmy w filmowej – a jakże – restauracji
w rynku. Nie zdecydowaliśmy się tylko na podziemną trasę
turystyczną. Kilka kilometrów za miastem, również na
lewym brzegu znajduje się rezerwat Góry Pieprzowe. Po drodze
zmokliśmy niemiłosiernie, mimo że w wielkiej ucieczce wpadliśmy
do dużego foliowego namiotu w przydrożnym ogrodnictwie. Było tak wielkie oberwanie
chmury, że właścicielowi nie chciało się nosa z domu wystawić.
Owe Góry Pieprzowe to rozległa wysoczyzna nad szeroką doliną Wisły. Pod
względem budowy geologicznej Góry Pieprzowe i okolice
Sandomierza stanowią wschodnią, krańcową partię Gór
Świętokrzyskich. Zbudowane są z liczących około 500 milionów
lat skał kambryjskich, tak zwanych łupków i kwarcytów
o charakterystycznej, brunatno-szarej barwie. Pod wpływem działania
czynników atmosferycznych, tj. erozji wodnej i dużych wahań
temperatury - łupki kruszą się i tworzą drobny, osypujący się
gruz skalny, od którego koloru i faktury powstała nazwa.
Wyższe partie zboczy pokrywa warstwa lessu. Jechaliśmy w pobliżu takim stromym, lessowym wąwozem. Z góry rozpościera się rozległy widok na zakole Wisły i
odległy Sandomierz. Zanocowaliśmy na prywatnym polu namiotowym, tuż
obok punktu widokowego. Podziwialiśmy więc piękną panoramę przy
zachodzącym słońcu i także o poranku. To miejsce przywodziło nam
na myśl podobne miejsce nad Wisłą, w którym byliśmy w
zeszłym roku, tj. Diabelce w Sartowicach koło Świecia, z widokiem
na ujście Wdy do Wisły.
Stąd
Wisła skręca już na północ. Dotychczas jechaliśmy w
kierunku północno – wschodnim. Pod Zawichostem (gdzie ubyło
osiem) droga biegła wzdłuż rezerwatu „Wisła pod Zawichostem”. Tu
promem przeprawiliśmy się na prawy brzeg. Na promie obsługa
wypożycza do zdjęcia kapitańskie czapki, by wyglądać na
prawdziwe wilki wiślane. Ta przeprawa promowa powstała
już za czasów i za pozwoleniem króla Zygmunta Augusta.
Obecnie jest to trójstyk granic trzech województw.
Rzeka dzieli świętokrzyskie od podkarpackiego i lubelskiego. W
Zawichoście znajdują się zabytkowe obiekty związane z
prowadzonymi od 1813 roku pomiarami poziomu wody. Pierwszy z nich to
XIX - wieczny kamienny obelisk z informacjami o wynikach pomiarów
ustalających położenie Zawichostu względem poziomu Bałtyku.
Nieopodal
stoi wieżyczka
wodowskazu z 1924 roku.
Dawniej
mieściła aparaturę pomiarową. Funkcjonariusz Nadzoru Wodnego
odczytywał dane, po czym informacja wędrowała drogą telefoniczną
do Warszawy, a następnie dzięki spikerowi Polskiego Radia - do
najdalszych zakątków kraju. Dzięki temu nazwa miasta była
znana wszystkim. Obecnie stosuje się zespół łat
wodowskazowych, stojących w coraz wyższych miejscach stromej
doliny. Kolejnym miejscem, gdzie spędziliśmy więcej czasu, był oczywiście Kazimierz Dolny z jego przepiękną małą starówką. Tu
panował upał i na historycznym rynku ustawiono kurtynę wodną.
Udało się zająć miejsce w kafejce pod parasolem w zasięgu
delikatnej mżawki. Lessową wysoczyznę w okolicach miasta
przecinają dziesiątki wąwozów. Są długie i głębokie, a
w ich cienistym wnętrzu panuje przyjemny chłód. Zbocza
dekoruje plątanina korzeni drzew rosnących po obu stronach. Bajkowa
sceneria przywodzi na myśl fantastyczne filmy. Przejechaliśmy
najciekawszy Wąwóz Korzeniowy. Następnie zwiedziliśmy Puławy leżące na skraju Małopolskiego Przełomu Wisły. Najbardziej okazały jest pałac Czartoryskich, wzniesiony pierwotnie przez Lubomirskich według barokowego projektu Tylmana z Gameren w latach 1676 - 1679. Do dzisiaj z tamtej budowli pozostało przyziemie od strony Łachy Wiślanej i sień na parterze za wejściem głównym. Zmieniając brzeg z lewego na prawy i odwrotnie, często korzystaliśmy z mostów. Niektóre z nich niedawno oddano do użytku i zastąpiły malownicze promy. Pewną odmienność stanowiły owe przeprawy promowe, w większości płatne od 2 do 5 złotych za rowerzystę i jego pojazd. W
ten sposób dojechaliśmy do miejsca innego, niż dotychczas
spotykane, do miejscowości Gołąb. Tu mieści się prywatne muzeum
rowerów, które zorganizował były nauczyciel,
zbierając prace dyplomowe swoich uczniów. Były to właśnie
rowery lub konstrukcje roweropodobne, przeważnie dziwaczne. Trudno
było nimi jeździć, dostarczały wiele emocji i śmiechu. Był nawet rower napędzany wałem kardana z przekładnią kątową, jak w niektórych motocyklach. Właściciel jest na tyle znany, że nawet znalazł się na znaczku
pocztowym. Na rowerach to on się zna, natomiast nie ma zielonego
pojęcia o pogodzie. Staraliśmy się przyśpieszyć prezentację
sprzętu, bo od zachody zza Wisły, nadciągała czarna złowieszcza
chmura. Uspokajał nas jednak, że burze Wisły nie przekraczają. Co dziwne, we wsi taż tak mówiono. Może inne burze o tym wiedzą, ale dla tej rzeka nie stanowiła przeszkody. Ledwo
opuściliśmy muzeum, pociemniało i zerwała się wichura. Źle to
zapowiadało. Zaczęliśmy gwałtownie szukać schronienia, pędząc
z wiatrem przez wieś, a za nami zrywane gałęzie. W małej
wiosce trudno o dach, gdy już wszyscy pozamykali wrota. Gnaliśmy
przed siebie niemalże na oślep. Wreszcie na końcu wsi trafiliśmy
na przystanek autobusowy, nawet kompletny. Dawał skromne schronienie
przed wichurą i ulewą. Gwałtowny front ucichł tak szybko, jak się
pojawił, pozostawiając deszcz. Na szczęście gospodyni z
pobliskiego gospodarstwa wykazała zrozumienie i w ogrodzie
rozstawiliśmy namioty. Było chłodno i mokro, ale mieliśmy dach
nad głową.
W Gołębiu znajduje się kościół pod wezwaniem św. Katarzyny i św. Floriana w stylu manierystycznym oraz domek loretański – kopia kaplicy z Loreto z ceramicznymi rzeźbami proroków, ufundowana przez Jerzego Ossolińskiego.
W
Dęblinie na dłużej zatrzymała nas Szkoła Orląt i Muzeum Sił
Powietrznych otwarte w roku 2011. Tu pod gołym niebem
prezentowane są samoloty, które przeznaczone były do różnych
zadań: takie, które służyły do nauki i ćwiczeń, są
samoloty bojowe, myśliwce, bombowce i śmigłowce, a także stacje
radarowe, montowane na samochodach oraz na opancerzonych pojazdach
gąsienicowych. Jest tu samolot bojowy z dawnego słupskiego 28
Pułku Lotnictwa Myśliwskiego. Są tutaj różnego typu i
wielkości rakiety umieszczone na swoich wyrzutniach, a w pawilonie -
bomby lotnicze. Przy wejściu prezentowany jest samolot rządowy Jak 40 (w którym byłem) oraz schody zmontowane dla Jana Pawła II, z których korzystał wysiadając ze śmigłowca. W stolicy spędziliśmy dwie noce pod dachem w zaprzyjaźnionych domach. Można było więc doprowadzić się do porządku i podładować wszystkie baterie, chociaż mnie w zasadzie prądu na wyjazdach nie brakuje, dzięki zmyślnemu urządzeniu i prądniczce w piaście rowerowej. Nie wdaję się w szczegóły zwiedzania miasta, ponieważ jeden z moich wcześniejszych wyjazdów z kolegami, poświęcony był dłuższemu pobytowi w Warszawie i na Mazowszu. Potem był prawobrzeżny Czerwińsk z zabytkowym czynnym kościołem
romańskim z 1155 roku i bardzo ruchliwa droga do Wyszogrodu ze
sznurem TIR -ów, której nie udało się ominąć. Tu
znaleźliśmy malowniczy nocleg, wreszcie zupełnie bez komarów.
Ale musieliśmy odjechać około kilometr od koryta rzeki, do
sosnowego lasu wypatrzonego na horyzoncie. Uroku dopełnił
tajemniczy czerwony zachód słońca. Dalej jechaliśmy przez
Obszar Natura 2000, Dolina Środkowej Wisły. Kolejno przejechaliśmy
przez zabytkowy Płock, w którym powstało wiele znanych
filmów i seriali, jak np.: Stawka większa niż życie, Szatan
z siódmej klasy, Pan Kleks w kosmosie, Dotknięcie nocy,
Dublerzy, Tata Kazika, Zielona miłość i inne. Tutaj wreszcie wpadło mi w oko charakterystyczne brązowe oznakowanie Wiślanej Trasy Rowerowej. Lepiej późno niż wcale, mówi powiedzonko, ale to z pewnością nie dotyczy oznakowania tras rowerowych. Oznakowanie wyimaginowanej Wiślanej Trasy Rowerowej woła o pomstę do nieba. Z wysokiego prawego brzegu, z miejsca po starym grodzie w Dobrzyniu nad Wisłą, rozlega się wspaniały widok na sztuczny zalew na środkowej Wiśle, tzw. Jezioro Włocławskie. Zalew powstał w 1970 roku ze spiętrzenia wód na zaporze wodnej we Włocławku. Rozciąga się w górę rzeki aż do Płocka. Zbiornik Włocławski jest największym pod względem powierzchni, sztucznym zbiornikiem w Polsce. Ma charakter jeziora rynnowego o długości 58 km i średniej szerokości 1,2 km. Tu spotkaliśmy małżeństwo płynące Wisłą swoim canoe, przez kilka dni. Właśnie robili zakupy i czekali, aż wiatr nieco osłabnie, bo obawiali się płynąć po szerokim sfalowanym zalewie, a wiało całkiem mocno. Nam wiatr też dawał się we znaki. Włocławek minęliśmy prawym brzegiem. A
potem już Toruń, deszcz i nocleg w domku na kempingu, w oczekiwaniu na poranny pociąg do domu. Wieczorem po deszczu zwiedzanie miasta. Byłem tu potem rodzinnie, również w tym roku. Rozmawialiśmy z grupą kilkunastu rowerzystek, spowitych pelerynami, w drodze do Santiago. Co roku przejeżdżały kolejny odcinek. Dzielne rowerzystki. Tu zakończyłem przejazd wzdłuż najdłuższej polskiej rzeki. Trasa od gór do morza z urozmaiconymi krajobrazami i zabytkami, warta jest trudu. Może rzeczywiście kiedyś powstanie ścieżka rowerowa z prawdziwego zdarzenia, po której nawet z dziećmi będzie można jechać bezpiecznie? Na razie są to jedynie inicjatywy poszczególnych samorządów owocujące, z małymi wyjątkami, mizernymi efektami. Przykładem godnym naśladownictwa jest wiślana trasa w górnym biegu rzeki, wspomniana wcześniej, a szczególnie w okolicach miasta Wisła. Aktywna mapa trasy wzdłuż całej Wisły znajduje się tutaj . Opisy wyjazdów pozostałymi odcinkami Wiślanej Trasy Rowerowej: - opis trasy od źródeł do Krakowa, 2014 rok: Wiślana Trasa Rowerowa. - opis trasy Tczew - Ciechocinek - Bydgoszcz, 2013 rok: Czarnym szlakiem Doliną Dolnej Wisły Ocinek od Tczewa do ujścia do Zatoki Gdańskiej zwiedziłem w czasie dwóch wcześniejszych wypraw: |
05 Podróże 2015 > 1. Wyprawy wielodniowe >